czwartek, 11 czerwca 2015

Wśród kwiatów. cz.1.

     Jest ciemno. Nie wiem dlaczego, ale mrok sprawia, że się boję. Boję się każdego szelestu, ruchu. Do tego dręczy mnie jedna myśl. Co się dzieje z nami po śmierci? Czy naprawdę stajemy na rozstaju dróg i trafiamy do Piekła, lub Nieba? Czy Piekło, Niebo, czy to istnieje? Czy istnieje Niebo? Czy tam jest dobrze?
     Tyle pytań, a tylko na jedno mam jasną odpowiedź. Jest miejsce, gdzie czyhają najgorsze istoty. Demony, Upadłe Anioły, sam Lucyfer. Doświadczyłem tego na własnej skórze, codziennie patrząc w krwiste oczy mego lokaja. Wybawcy.
    Oddałem mu swoją duszę, za pomoc, za zemstę. Chcę pomścić swój dom. Rodziców. Choć z perspektywy lat gotowy byłbym stwierdzić, że świetnie radzę sobie bez nich, to ból nadal jest. Wspomnienie ojca. Oczy matki. Chciałem to wymazać z pamięci. Nie umiem.
    Do tego tak strasznie się boję. Oddałem swoje całe życie Demonowi. To on przejmie moją duszę, gdy tylko dokonam zemsty. Czy to będzie boleć? Moja dusza będzie pamiętać? Czy ja będę nadal świadomy?
    Czy pozostanę nadal paniczem, czy to ja będę wiernym sługą u bram skamieniałego serca mego lokaja? Czy demony naprawdę nic nie czują? Czy pusty wzrok Sebastiana to prawda, a czułość z jego strony to wytwór mojej wyobraźni?
    Każdy gest w moją stronę boli. Każdy dotyk, nawet najdelikatniejszy. Bo wiem, że niedługo nie ujrzę już długich palców oplatających mój policzek, a jedynie cierpienie.

    Wszedł do środka. W nocy. Dlaczego? Chciał sprawdzić czy śpię? Czy zawsze tak robił? Ach. Nikt mi nie udzieli odpowiedzi na setki pytań, które mnie dręczą.
- Paniczu, dlaczego nie śpisz?
Jego głos zmroził we mnie wszelkie odczucia. Przez chwilę nie umiałem nawet wydobyć z siebie głosu. Dopiero po tym nastąpiła fala emocji. Poczułem ból. I ulgę. Strach zniknął, zastąpiony nagłym, przeciwnym uczuciem - poczuciem bezpieczeństwa.
- Ach.. Nie mogłem spać. - Powiedziałem cicho, siadając. Kołdra zsunęła się po mojej klatce aż na dolne partie brzucha. Widziałem, jak wzrok Sebastiana wędruje wzdłuż guzików mojej koszuli nocnej. Uśmiechnął się, w ten zwyczajny dla siebie spokój.
- Zaparzyć Paniczowi herbaty?
Nie czekał na odpowiedź. Znał ją. Wiedział, że tego potrzebuje. Uspokojenia. Wiedział wszystko. Każdy detal mojego umysłu. Nie znał tylko pytań, które krążyły w mojej głowie. Skąd mógł wiedzieć? A może wie. Może nie chce powiedzieć.
Wrócił po chwili, informując mnie o detalach herbaty, których w sumie nawet nie słuchałem. Od razu napiłem się. Czy to coś dało? Tak. Mój umysł się uspokoił. Pytania zniknęły. Teraz był tylko on. I tęsknota.
- Sebastianie. Kocham Cię, jako mojego wiernego lokaja, który nigdy mnie nie opuszcza. Ale zastanawiam się, jakby było..
- Hm? - Jego oczy powędrowały ku moim, usiadł na brzegu łóżka gładząc moje włosy przy policzku.
- Czy gdyby moja matka żyła, czy ona.. Czy ona by teraz mnie uspokajała? Czy byłaby tu i gładziła moje włosy?
- Nie byłoby wtedy na pewno mnie.
Dlaczego te słowa tak zabolały? Przecież wolałbym rodziców, niż jego. A może cieszy mnie, że tak się stało? Że mogłem przy sobie przez te lata mieć mojego wiernego lokaja? Mojego demona?
- Paniczu. - Sebastian wyciągnął mnie spod kołdry, sadzając sobie na kolanach. Sam się dziwię, że nie rozlałem herbaty. - Nie wiem, co by robiła Twoja matka, gdyby żyła, ale wiem, że choć jej nie zastąpię, muszę robić wszystko, by na Twojej twarzy znów zagościł uśmiech.
To tak bardzo bolało. Czy on do cholery nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa są bolesne? Że chcę, by mówił szczerze, a nie tą swoją gadaniną, którą musi wygadać. Sam już nie wiem, czy wierzyć jemu, czy sobie.

Nie mam pojęcia kiedy zasnąłem, ale wiem, że to słońce mnie irytuje.
- Sebastianie, mógłbyś dać mi chociaż się wyspać. - Mówiąc to uniosłem się do siadu. Nie było go. Promienie słońca wpuścił Finny.
- Ach! - Ukłonił mi się. - Sebastian pojechał do miasta załatwić coś.
- W porządku. - Mruknąłem. Wcale nie w porządku. Powinien być tutaj. Powinien mnie obudzić, ubrać, podać śniadanie. Co on sobie myślał? Że pozwolę oglądać swoje nagie ciało komukolwiek innemu?
Cholera, nienawidzę go.
Od lat ten codzienny rytuał. To Sebastian oświetla mój pokój z rana, to on dobiera mi ubrania, by po tym pochwalić, jak wspaniale na mnie wyglądają. On przynosi mi śniadanie, mówiąc dokładnie co znajduje się na talerzu. A teraz ktoś ma go zastąpić, bo mu się chce iść na zakupy? Mogli mnie chociaż  w ogóle nie budzić.
Ach, nawet nie zauważyłem kiedy Finny wyszedł z pokoju. No super, jeszcze zostałem tu sam, z niedobranymi ubraniami. Że niby miałem założyć niebieską kamizelkę z żółtą koszulą?
Sebastianie, wracaj..
- Wzywał panicz? - Usłyszałem za sobą. Odwróciłem się. Nikt inny, jak mój lokaj.

- Ach, oczywiście. - Powiedziałem, kiedy Sebastian zaproponował mi spacer po ogrodzie. Obiad był dobry, więc byłem w dobrym humorze. Do tego demon mówił o jakiejś niespodziance.
Wyszliśmy więc.
Ach. Cóż za zmiana. Mój ogród pełen białych róż zmienił się diametralnie. Białe róże z prawej strony mieszały się z czerwonymi, po środku z niebieskimi, a po lewej z czarnymi. Choć moje serce oddane było bieli róż, teraz pozostałe kolory pięknie się komponowały. I tak miało zostać. Sebastian widocznie zauważył entuzjazm w moich oczach, bo sam się uśmiechał.
- Śmiem twierdzić, iż paniczowi się podoba.
- Jest.. Ładnie. - Powiedziałem spokojnie i spojrzałem na niego. - Zadbaj o nie porządnie.

    Tak też zrobił. Wieczorem widziałem przez okno, jak obcina róże, by mogły wyrosnąć następne. Ech, takie piękne. Szkoda je marnować. Widziałem, jak tworzy się wielka góra kolorowych główek róż. Tak niewinne. Poprosiwszy, by ktoś otworzył mi bramę, udałem się do do ogrodu. Stanąwszy przed moim lokajem, zdjąłem opaskę z oka.


niedziela, 26 kwietnia 2015

To tak jakby umrzeć z miłości, mam rację?

Krótki oneshot o... Bólu :C
,, Lawliet Lawsford - Ginie z powodu wykrwawienia, 30 kwietnia o godzinie 18:00. ''

- Teraz nie będzie nam utrudniał. - Dziewczyna mruknęła do siebie, odrzucając swoje długie blond włosy. Słysząc łomot w korytarzu, jakoby jej chłopak wchodził do środka, schowała swój notes pod poduszkę i wstała, by go przywitać.
- Misa? Co tu tak cicho? - Spytał z znaczącą obojętnością Raito. Najchętniej odszedłby od niej zostawiając w spokoju, ale ona go zabije. A jakby próbował zabić ją, to Shinigami zabije go.
    Przykre, nie? Zero radości z życia. Zero.
- Raito-kun! - Usłyszał ten miękki, pewny siebie głos dobiegający z ust pięknej, znanej Misy. 
    Coś mu ciągle nie dawało spokoju. Jakby się czegoś obawiał. Zaczęło się to z chwilą wejścia do domu.


   I trzyma do teraz. Ale to na pewno jego sprawka, zaraz się z nim rozliczy.
- Ryuuzaki! - Rzucił, wbiegając do jego apartamentu. Jego szczęście, że ojciec i inni policjanci wyszli jakiś czas temu.
- Raito. - Młody detektyw uniósł swoje podkrążone oczy, odkładając papiery na bok. Chłopak przekrzywił lekko głowę. Jakby wszystko nagle zniknęło. Ale gdy tylko podszedł parę kroków do kanapy, na której w nierealny sposób leżał L, obawy wróciły.
Raz się żyje, co? Trzeba się rozerwać. Miał dość tej idiotki, latającej dookoła niego w samym staniku i majtkach, jakby myślała, że go interesuje. Napięcie panowało, ale musiał je wyładować na kimś, kto naprawdę go pociąga.
    Dlaczego akurat ten idiotyczny detektyw, który jest o krok od odkrycia jego tajemnicy?
    Właśnie. Z drugiej strony to jest dobre - udawać, że go kocha. Wtedy daruje sobie posądzanie go o bycie Kirą, czyż nie? 
     Albo po prostu próbuje uciec. Za bardzo zależy mu na wybiciu brudnych ludzi. Ale L wydaje mu się, jak tak patrzy, nieziemsko czysty.
    Więc on go zbrudzi.
- Co Ty robisz?! - Krzyknął czarnowłosy, czując, jak jego młodszy 'kolega' łapie go za nadgarstki i przewraca na kanapę, tak, by leżał. Chciał coś jeszcze dodać, ale szatyn przerwał mu brutalnym wręcz pocałunkiem, na siłę próbując wepchnąć język, co w sumie dość szybko się udało, gdy ten uległ.
    Czuł coraz mocniejszy nacisk na rozporek. Dlaczego jego wróg, cholerny, idiotyczny, pogrzany detektyw tak na niego działa? Żadna kobieta nie potrafiła tak namieszać w jego spodniach, a co dopiero mówić o sercu?
    Dlaczego, L? Dlaczego?!
    Nie mógł dłużej wytrzymać. Ani chwili. Szybko rozebrał się, patrząc, jak i jego przyszły kochanek zdejmuje ubrania. robił to tak subtelnie, ale cholernie wolno. Yagami nie wytrzymał, zdenerwowany zerwał z niego bieliznę, jedyny materiał dzielący ich. Złączył ich usta w namiętnym pocałunku, bawiąc się jego językiem, zachęcając do zabawy. Cudowne.
    Tak się zapomnieć.
     Chyba za bardzo.
     Śliną zwilżył swój członek, nawet nie myśląc o użyciu czegoś praktyczniejszego, zapominając o swoim kochanku. Wszedł w niego bez chwili zawahania, zadając widoczny ból. Pierwszy raz  w jego oczach widział ból i przerażenie, choć nie raz widział jego ciemne oczy. Ale już nie mógł przestać, nie teraz, nie w nim. Zaczął poruszać biodrami, tak szybko, mocno. Boleśnie. Czuł ciepłą ciecz, było cholernie mokro. Całował przy tym ukochanego, w usta, po szyi, po ramionach. Chłopak widocznie się rozluźnił.
    To było parenaście minut, po których mógł umrzeć. Tak cudowne, nigdy nie czuł czegoś takiego. Wsunął się cały, dochodząc z cichym sapnięciem. Doszło do niego co zrobił, gdy wyszedł, zauważając krew mieszaną z własną spermą. 
    Cholera.
- L!
- R-Raito... Zadzwoń... Po karetkę. - Szepnął chłopak.
Tak też zrobił Yagami, po czym złapał drżącego chłopaka, wtulając się w niego. 
- Nie możesz mi tego zrobić, L, kocham Cię.. - Wyszeptał.
- Lawliet. Lawliet Lawsford. - L uniósł słabo głowę, gładząc dłonią włosy swojego kochanka. - Raito...  Też Cię kocham. - Szepnął, choć do dziś nigdy by się nie przyznał. Ach, co chwile przedśmiertne robią z ludźmi?
Zamknął swoje oczy. Już nigdy ich nie otworzy. Jakiż to ból dla Raito, który do dzisiaj nie wiedział, jak bardzo kogoś może boleć śmierć bliskiego. Do tego sam go zabił. Za dużo krwi.  Dlaczego nie przerwał? Głupi. Wyjął z bluzy Death Note. Napisał ostatnie zdanie,

,, Raito Yagami - Umiera na nagły zawał serca przed przyjazdem karetki, 30 kwietnia o 18:05. ''



czwartek, 23 kwietnia 2015

Thank you, my hero... - UsUk!

     Nikt nie wiedział co skrywam pod maską cynizmu. I nikt nie może wiedzieć. Nikt nie potrafił wpłynąć na mnie, żebym zmienił decyzję. Zbliża się 23. Nie mogłem patrzeć na herbatę, więc od 17 ślęczę przed telewizorem, popijając moim ulubionym trunkiem - rumem.
     Ale dlaczego wspomnienia wracają? Nawet teraz, gdy moja świadomość jest na wyczerpaniu, kiedy moja krew zmienia się w rum?  Dlaczego nadal mam w głowie jego minę, gdy powiedziałem mu te bolesne słowa? Dlaczego, do cholery, nie mogę zapomnieć?
   
      On to wiedział. I wiedział, jak to skutecznie wykorzystać. Chłodna dłoń pod rozgrzanymi plecami. Mimowolnie moje powieki otworzyły się, a dłonie przesunęły na łopatki mężczyzny nade mną. Nic do niego nie czułem, tego zawsze byłem pewien. Ile razy bym mu się nie oddał, tyle razy go nie kocham. Po prostu nic dla mnie nie znaczy. Za to pozwala zapomnieć. Jego dotyk, delikatność. Męski, pewny siebie - zdolny do wszystkiego.
- Ach, Angleterre! Przestań myśleć i skup się na mnie!
Chyba miał rację. Myślałem, ale wcale nie o nim. To nie on sprawiał, że moje serce biło mocniej. To nie jego dotyk bolał, a za razem sprawiał radość.
Ale kiwnąłem głową. Uśmiechnąłem się słabo.
- Wybacz, nie wypełniłem papierów. - Mruknąłem, po chwili czując, jak usta blondyna przesuwają się na moją szyję. 
- Ty i te Twoje papiery. - Mruknął Francuz, zdejmując ze mnie ostatni materiał dzielący nas - moją bieliznę.
- Nie mogę mieć w życiu samych przyjemności. 
- Ale teraz skup się na nich. - Mruknął, ten pieprzony żabojad działa mi na nerwy.

Po wszystkim otuliłem się kołdrą i sięgnąłem po kieliszek wina. Skrzywiłem się.
- Prosiłem o rum, i ubierz się, a nie chodzisz po moim domu bez gaci! - Powiedziałem, czując jak moje policzki puszą się jak u jakiegoś pieprzonego chomika.  Nie słysząc odpowiedzi, po prostu napiłem się czerwonej cieczy. Jak się o tym nie myśli, to wcale nie jest takie złe. Francuz usiadł obok mnie i pocałował moje czoło, przymykając swoje błękitne oczy.
- Chyba będę się zbierał.
Usłyszałem łomot, jakby ktoś był w korytarzu. Szybko do sypialni wpadł Ameryka, uśmiechając się jak zwykle. 
- Iggy! - Zdążył powiedzieć, nim zauważył Francję. Uśmiech szybko mu zniknął, a po chwili poczułem jak tracę świadomość ze światem.

    - Chory jesteś?! Dlaczego go uderzyłeś?! - Słyszałem jakby głos Francji, ale do kogo niby mówił? Byliśmy przecież sami. Zaraz. Coś jest nie tak. - Uniosłem się do siadu, łapiąc za policzek. Piekł. I to cholernie. Rozejrzałem się, chcąc skontaktować co się działo - ach, przyszedł Alfred, zauważył nas, uderzył mnie z całej siły z liścia i tyle w temacie.
     I co? To takie śmieszne, że przez to zemdlałem? Nikt nie chciałby oberwać od kogoś, kto jedną  ręką ciągnie za sobą samochód.
Usłyszałem trzask. Spojrzałem w stronę chłopaków. Francja krwawił, trzymając się za nos.
- Al! Co Ty do cholery robisz?!
Odpowiedzi na pytanie nie usłyszałem. Widocznie mnie olał. Wyszedł, trzaskając drzwiami.
Francja spojrzał na mnie, wstając i ubierając się w pośpiechu, nie przejmując się widocznie, że zakrwawi swoje ubrania. W ślad za Alfredem i on wyszedł z mojego domu.
     Powinienem go opatrzyć? Nie, w takich chwilach wiem, że on nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Nie to co Alfred. Byłem wściekły. Na tego idiotę, tego cholernego żabojada. Nie... Na siebie. Jak dla głupiej przyjemności mogłem sypiać z kimś, kogo nie kocham?

    Chciałem spędzić parę dni w odosobnieniu, więc postanowiłem odwiedzić kraje chłodne, acz podobne w pewnym sensie do mnie - z wszystkich Nordyków wybrałem Norwegię. Z chęcią pogadam z jego Trollem.
    Tak oto trafiłem pod dom chłopaka, który otworzył mi i wpuścił do środka. Podążałem za nim. Ostatnio często spotykam się z nim i z Rumunią - to od czasu założenia kółka magicznego. Ale jakby na to tak patrzeć, zżyliśmy się trochę.
- Więc, co sprowadza Cię w moje skromne progi?
- Ach. - Podrapałem się po swoich pięciowarstwowych brwiach i uniosłem na niego wzrok. - Muszę od wszystkiego odpocząć, mam po dziurki w nosie tych nadętych bufonów, cepów i debili z moich okolic.
- Ameryka i Francja? - Spytał, jakby od razu wiedział, że z ich powodu tutaj jestem. Norweg zawsze wyrażał oczami obojętność. Zupełną. Nawet złości czy zirytowania nie dało się wyczytać.  Nie zauważyłem, by było inaczej, kiedykolwiek.
    Well, on też przecież ma na swojej drodze Danie, więc zawsze mnie rozumiał.
- Mhm.  - Mruknąłem po swoim 'myślowym wywodzie'.
- Ja mam na razie spokój.
- Hm? - Spojrzałem na niego, tym razem, jego obojętne nadal oczy, przez ledwo sekundę mignęły czymś w podobieństwie zadowolenia.
- Isiek przyjeżdża do mnie na weekend. Anko nam nie będzie zawracał głów, bo jedzie z Szwecją do spa.
- Do spa? - Zarechotałem z ironią. Napiłem się herbaty, którą Troll Norge przede mną postawił. Był dziwnie spokojny, szybko znikał, po wykonaniu swojej roboty.
- Co on taki nie w sosie?
- A, cichaj. - Norge odetchnął i spojrzał w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą rozpłynął się Troll. - Isiek raz był zły, że rozmawiam z nim, zamiast z Iśkiem. Więc wygoniłem go. Nie cieszy się, że Isiek znowu przyjeżdża.
Odetchnąłem i spojrzałem na niego.
- Coś Cię łączy z Islandią, nie?
- Mnie? - Norge spojrzał w sufit. - Więzy krwi.
- To nie to.
- Ach. Masz rację. ja i Isiek... Jesteśmy braćmi, i parą.
- Tak myślałem.
- O to chodzi, co nie? - Spytał, spoglądając na mnie.
- Yhm. - Westchnąłem i spojrzałem na niego niepewnie. Uspokoiłem się. Mogłem powiedzieć mu wszystko. - Spałem z Francją, a Ameryka przyszedł po tym. Był wściekły. Uderzył mnie.
- I to Cię boli? Że Cię znieważył?
- Nie, że był zdolny mnie uderzyć. Myślałem, że to minęło. Przecież on powstrzymał się nawet w tak ważnej walce, walce o niepodległość..
- Kochasz go, Arthur.
Spojrzałem na niego. Miał racje. Wiedziałem to, wiedziałem aż do bólu. Ale czy przyznam się przed nim?
- Masz rację... Al jest kimś, z kim chcę spędzić resztę życia.

    Wychodząc dwa dni później, w drzwiach spotkałem się z Islandią. Ucałowawszy go i pożegnawszy się, skierowałem się na lotnisko. Dobrze, że nie było aż tak daleko.
    Wszedłszy do środka, rozejrzałem się za wolnym miejscem. Było jedno, więc usiadłem obok starszego mężczyzny, który czytał książki widocznie zafascynowany. Nie interesowało mnie, kogo jeszcze mogę spotkać w samolocie - i to był mój błąd.
- Iggy! - Usłyszałem, ten wesoły, pewny siebie ton. Machał mi, z paru siedzeń dalej. Szybko wstał i podbiegł do mnie.  - Iggy! Szukałem Cię wszędzie!
- Skąd wiedziałeś, że będę tu?
- Nie wiedziałem! Hahahaha! - Ten śmiech niszczył mi psychikę. Ach, Alfred. - Wracam od Szwecji.
Coś mnie ukłuło. Był zadowolony. On i interesy? Nie możliwe. Czyżbym był zazdrosny?
- Jakby mnie to obchodziło. - Usłyszawszy komunikat, że za chwilę ruszamy, spojrzałem na niego siląc się na pogardę. - Idź na miejsce. - Powiedziałem z lekka napuszony, po czym założyłem na uszy słuchawki, i uaktywniłem muzykę w mp3.

    - Wstawaj! - Ameryka potrząsnął mnie, dzięki czemu przebudziłem się. Ach, no tak. Jestem u siebie. Ale czemu Alfred też tutaj leciał?
     Gdy wyszliśmy, zacząłem ciągnąć bagaż do domu. Szedł przy mnie. Ciągle coś gadał.
- I wtedy wpadłem do takiej wielkiej sadzawki, hahahahaha! Svi musiał pomóc mi wyjść!
- Słuchaj. - Zatrzymałem się i spojrzałem na niego zirytowany. - Idź do siebie! Nie mam czasu! Po co tu przyleciałeś?!
Widziałem, jak coś w nim pęka. Jego cała radość ulotniła się. Chwycił moją dłoń, przyciskając ją obiema swoimi do piersi.
- Artie, ja nie chcę dłużej chować urazy! Wiem, że sypiałeś z Francją, i że pewnie będziesz dalej to robił, ale.., Ale.. W najgorszym wypadku będę z nim walczył o Twoje serce!
- Idiot, nie musisz z nim walczyć o moje serce... - Zacząłem, ale wtrącił się.
- Dlaczego? - Spytał.
- Bo nie jestem w stanie nikogo pokochać, zwłaszcza takiego barana jak Ty!

    Jak ja mogłem mu to powiedzieć? Sprowokował mnie, nie dał dokończyć myśli, byłem o krok od wyznania mu miłości... Tak bardzo mnie denerwuje!
   Ale nigdy nie zapomnę jego zawiedzionego wzroku i lecących na wietrze łez, kiedy odbiegałem. A może to był deszcz? Właśnie, wtedy też padał deszcz. Tylko dzięki niemu nie było widać moich łez.
Czemu Lucasowi mówiłem wprost o miłości do Alfreda, a jemu nie mogę? Czemu go ranie? Totalny ze mnie idiota.
   - Where are you my Hero? - Szepnąłem do siebie, patrząc jak po szybie spływają samotne krople deszczu. Przez zadaszenie, nawet w największe wichury łączone z deszczem, mało kropel docierało do okna. Patrzyłem, jak kropelki próbują przedostać się przez dachówki, zamiast tego spływały strumieniami na ziemię, robiąc gdzieniegdzie kałuże. I to wspomnienia. Stanęło mi przed oczami, jak trzymałem go za rękę, gdy był mały, i zadowolony, że u mnie jest deszcz, taplał się w kałużach, ochlapując nie tylko mnie, ale i wszystko dookoła.
    Kocham go, a jednak.. Tak boję się tej reakcji. Tak bardzo, że to boli. Boli każda myśl o nim. Każda sekunda, gdy go nie ma.

   - Iggy? - Spojrzał na mnie, uchylając drzwi. - Wejdź. Zrobię Ci herbatę. - Mruknął, nie był tak wesoły jak zawsze. Zazwyczaj się tak nie zachowywał. Może i on kocha mnie? Wszedłszy do środka usiadłem na skórzanej, beżowej kanapie, otulonej ciepłem przez wpadające przez duże okno promienie słoneczne. U niego było tak miło. Rozgrzewało mnie, czułem jak ciepło bije na mnie, choć moje serce było zimne jak lód.
    - Co Cię do mnie sprowadza? - Spytał chłopak, siadając naprzeciw, uprzednio stawiając przede mną filiżankę herbaty. Nie miałby jej nawet u siebie, gdybym jakiś czas temu ja jej nie kupił. Ale doceniam, że nawet nie musiałem o nią prosić. Ale dlaczego nie powiedziałem na głos, że to doceniam? Jestem cholernym tchórzem.

   Chyba zrezygnował. Przez moją dumę, nie mogłem wydusić z siebie słowa, a on po prostu uśmiechnął się. Jak zawsze. Humor mu się chyba poprawił.
- Pobawmy się, Iggy!
- Pobawmy? - Wykrztusiłem w końcu. Spojrzałem na niego niepewnie. Zaśmiał się i musnął palcem moje brwi.
- Zagrajmy w prawdę!
- No dobra, dawaj pytanie.
Czyżbym właśnie... Popełnił największy błąd w życiu?
- Kochasz mnie?
Zadrżałem. Dlaczego zapytał o to? Spuściłem wzrok.
- Tak. - Szepnąłem, chociaż, wcale nie słyszałem swojego głosu. Może tylko poruszyłem wargami? Zaraz... Coś krzyczy.. To w mojej głowie... ,, Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię!"
- Znam lepszą zabawę. - Powiedział, puszczając do mnie oko. Przysunął się i pocałował moje usta. Tak delikatnie, subtelnie. Poczułem na nich jego miękkie wargi, pewne, acz delikatne. Rozchylił językiem moje wargi, wsuwając w nie język. Czując, jak przesuwa końcem[języka] po moich zębach, uchyliłem ku niemu szczękę, pozwalając mu, by penetrował dokładnie wnętrze moich ust. Wiecie, jakie to uczucie, gdy miłość waszego życia, po raz pierwszy obdarza was czymś takim? Czuję się jak w niebie. To zaledwie sekundy, ale czułem, jakby to była wieczność. A mój partner pogładził mnie po policzku, drugą zaś dłoń kładąc na karku. Poczułem mrowienie w brzuchu, ale też w miejscach, których trzymał palce. Ściskał je, bynajmniej na karku. Dreszcze. Znowu. To takie cudowne. Pocałunek nie kończył się, przesuwał językiem od mojego podniebienia, przez język, po zęby - zahaczając o wewnętrzne strony policzków. W końcu przerwał pocałunek, pozwalając, by strużka naszej złączonej śliny pękła i zmoczyła nasze brody. Patrzyłem mu w oczy, moje ciało było gorące. Miejsca których on dotykał... Paliły.
- Artie. - Usłyszałem jego cichy szept, po czym wtulił mnie w swoje ciało, mogłem ułożyć głowę na jego piersi i usłyszeć bije jego serca. Naprawdę go kochałem.
   Teraz on budził we mnie pożądanie, które zazwyczaj zaspokajałem z kimś innym. Był taki pewny i delikatny w swoich czynach. Pozwalałem mu, by rozpinał guziki mojej koszuli, zrzucał ją ze mnie, zdejmował mój krawat. A co ja robiłem? Zesztywniałem. W każdym możliwym miejscu. Nie mogłem się ruszać, jak sparaliżowany. To nie trwało długo. Czując, jak rozpina rozporek moich spodni, sam zrzuciłem jego podkoszulek - bo tylko go miał na górze.
 
    Otworzyłem oczy. To on był nade mną. On mną teraz rządził. Kiedyś to ja byłem kimś, kogo on słuchał. Był dzieckiem, któremu trzeba było wszystko pokazać. Wszak teraz to ja ulegam jego każdemu gestowi. Przymknąłem oczy, czując, jak rozciąga mnie palcem. Potem dwoma. Całował mnie, jakby chciał stłumić żenujące, ciche pojękiwania.
    Jednak tego najważniejszego nie tłumił. Gdy wsunął się we mnie, poprosił szeptem, bym krzyczał. Nie sprzeciwiałem się, był moim kochankiem, był moim dominatorem. Ja byłem tylko ofiarą.
    W pełni oddany.
     Boli.
     Ale to przyjemne.
     Każdy ruch sprawiał ból, ale to nic. Ból zastępowały przypływy ciepła i ta nieziemska rozkosz. Nie wiedziałem nawet, że seks może być taki przyjemy, choć nie byłem w tym temacie zielony. Mieć tyle kochanków, i nie wiedzieć jakie to cudowne uczucie? Ach, Alfred. Tylko Ty potrafisz mnie do tego doprowadzić.
    To dosłownie chwila, kiedy czuję, jak ciepła, gęsta ciecz rozpływa się w moim wnętrzu. Nawet Francja nie był na tyle pewien, by kończyć we mnie.
    Pierwszy raz czuję coś takiego.
    Czy to właśnie nazywane jest miłością?
- I love you, Artie!  - Usłyszałem, choć mój wzrok spoczywał na dłoni odkładającej na stół okulary. Jesteśmy nadal na kanapie. Przykrył nas kocem i wtulił się we mnie jak małe dziecko.
- Shut up, You American Idiot!
Zasnął. czułem jego ciepły oddech na szyi, kiedy spał. Chłód z mojego serca zniknął. Czułem wypełniające od wewnątrz ciepło.
- Ah... Thank you, my hero.





Zauważyłam... Szerzej rozpisałam pocałunek, niż seks. Ale dobra. Szczegół. XD
Zostawcie komentarz, dla... Dla Artiego!
Albo inaczej
Jak nie zostawisz komentarza - Braciszek Francja Cię dorwie IDDDD
Pamiętaj, on bierze wszystko, co się rusza!

sobota, 7 marca 2015

Belphegor i Fran - Ból nie jest wcale oznaką nienawiści. #1

   Stałem przed jego drzwiami. Oberwie mi się. Jakby mnie to obchodziło. Nudzi mi się. Nie będę siedział w domu jak jakiś idiota. Zresztą, może powinienem wprowadzić się do księcia?
   Zastukałem delikatnie w drzwi, ale nie czekałem, aż ktoś mi odpowie. Bez znaczenia, czy tego chce, czy nie. Stanąłem w przedpokoju, kiedy w mojej czapce wylądowały trzy noże.
- Bel-Senpai, to nie jest zbyt miłe powitanie. - Powiedziałem, po czym usłyszałem jego.. Hm, Śmiech? ,, Ushishishishishishi''.
- Senpai. - Podrapałem się w tył głowy, mniej więcej tam, gdzie kończy się ta ogromna czapka.
   Uśmiechał się, zresztą - to akurat nie było dziwne. Patrzył na mnie, przeszywał wręcz wzrokiem, choć nie widziałem jego oczu. Nikt ich nie widział. Mimo to, wiedziałem, ze na mnie patrzy. 
- Uuuuoi. Skaleczyłeś mnie, Senpai. - Powiedziałem to, gdy kolejne trzy noże wylądowały pomiędzy poprzednimi. 
- Uaaa? - Blondyn przede mną próbował udawać zaskoczonego. - Ushishishshishi. Czego tu szukasz, smarkaczu?
- Nudzi mi się w domu. - Mruknąłem, siadając wygodnie na jego kanapie. Meble w jego domu były wygodne. - Postanowiłem Cię odwiedzić, Bel-Senpai. 
- Uaah. Ushishishishi. - Pokręcił głową, jego blond włosy zatrzęsły się. - Nie mam ochoty Cię niańczyć, może od razu pójdziesz, zanim wszystkie noże skończą w Twoim ciele?
- Ah, tak. - Zacząłem z czapki wyjmować sześć noży, przekrzywiając je i rzucając do śmietnika w rogu pokoju. Twarz Bela zadrżała. 
- Co Ty robisz, głupia żabo? - Warknął, wyrywając mi z rąk ostatni nóż. Zranił mi dłoń. Oblizał ostrze z krwi. Uśmiechnął się znowu, oblizując usta. - Ah, ta słodka krew. Ushishishishishishi. 
- Aaaaah. - Mruknąłem, kładąc się, układając nogi na jego poduszce, a głowę na drugiej, z przeciwnej strony.  - Lubisz moją krew, Senpai. 
- Aghhh. - Widziałem po jego mowie ciała, że chyba się trochę zirytował. - Każda krew jest dobra, ushishishishishi. Nie za wygodnie Ci? Leżysz na mojej kanapie, trzymasz brudne nogi na mojej poduszce i jeszcze mi każesz stać, głupia żabo, ushishishishi?
- Senpai. - Mruknąłem, gdy kolejna seria mieczy wylądowała tym razem w moim brzuchu. - Mógłbyś przestać dziurawić moje ciało? 
- Głupia żabo. Ushishishishi. - Usiadł na moim brzuchu, wbijając noże głębiej. 
- Bel-Senpai, to boli. - Mruknąłem, jednak on się za bardzo nie przejął. Wstał i zaczął wyjmować z mojego ciała noże. Tak, jakby bał się, że kolejne mu wyrzucę. - Ostatnio nie mieliśmy misji.
Jego twarz odwróciła się ku mojej, gdy polerował noże. 
- Ushishishi, masz rację, ropucho. - Usiadł na stole uśmiechając się złowieszczo. Zawsze zastanawiało mnie, co ten uśmiech ma wyrażać. Mówili, że jestem najbardziej tajemniczy w Varii. Nikt nigdy nie wie o co mi chodzi, i co mam na myśli. Jednak to ja totalnie nie kumam jego. 
   Kumać? No właśnie. Wkurzała mnie ta czapka.
- Ostatnio nie miałem okazji pobawić się z nikim.. Tak mało krwi. Ushishishishi. 
Spojrzałem znowu na niego, marszcząc lewą brew. Poczułem lekkie spięcie. Czy on coś planował?
- Więc może Ty dasz mi trochę rozrywki, żabciu? Ushishishishi.
To było dziwne. Żabciu? Już nie " Głupia żaba ", bądź "ropucha"? 
- Senpai. Nie pozwalam Ci wykorzystać mnie seksualnie. - Powiedziałem, siadając powolnie. 
Ushishishishishishishi. Znowu to słyszałem.
- Wykorzystać? Mogę Cię wykorzystać inaczej. - Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Chcę Twojej krwi. Dużo.
Przymrużyłem jedno oko. Wiedziałem, że mówi całkiem poważnie. Ale trochę się z nim podroczę. Może mu się odechce?
    Kogo ja próbuję oszukać? To ja chcę tego. Chyba zacząłem lubić to jego 'znęcanie się' nade mną. Większość ludzi uznałoby mnie za konkretnego debila. Ale serio uważam, że to podniecające.
- Uuoooch, Belphegor-Senpaiii! - Zrobiłem przejętą minę na tyle, na ile potrafiłem. - Jesteś chory? Potrzebujesz transfuzji krwi? Mamy taką samą grupę? Bel-Senpaii! - Chciałem udawać przejęcie, ale mój głos zupełnie się nie zmienił. On też tego nie łyknął. Śmiał się. Znowu to samo. Ushishishishishishishishi. 
- Czasami serialnie jesteś słodki, żabciu. - Przybliżył się do mnie. Zbyt niebezpiecznie. Nachylił się. Zacząłem panikować, i wbrew sobie.. Poczułem, że moje policzki płoną. Co się działo?  - Coś tak zburaczał? Zieleń Ci bardziej pasuje, ushishishishi. 
- Bel-Senpaai. Wydaje mi się, że jesteś za blisko. 
- Właśnie. Wydaje Ci się. Ushishishishi. - Ujął mój policzek swoją chłodną, kościstą dłonią. - Tobie się zawsze tylko wydaje, głupia żabo.
   Zawsze?
- Nigdy nie wiesz niczego na pewno.
   Nigdy?
- Wkurzasz mnie tylko i plączesz się pod nogami.
   Wkurzam go?  
- Poza tym, nie chcę być blisko Ciebie! Głupia, cholerna żabo.
   Nie chce być przy mnie?
- Bo Twoja krew tak mocno mnie kusi.
   ...?
- W końcu ją zdobędę! Ushishishishi. - Z tymi słowami poczułem w swoim udzie nóż. Przekrzywiłem głowę, patrząc, jak wyjmuje nóż i oblizuje.  - Mhaaa. Tak słodko. 
   No teraz przesadził. To ewidentne molestowanie.
- Ale jestem księciem, więc musisz być mi uległy, ushishishishi.
   Za kogo on się ma?
- Chyba Twoja krew mi nie wystarczy.
   Jasne, weź jeszcze mięso i kości. 
   Chwilę siedział w bezruchu. Po chwili poczułem, jak jeden z jego noży wsuwa się pod mój płaszcz, rozcinając brzuch. Kolejna krew. Kolejna próba. Jego twarz znowu przybrała tego szaleńczego wyrazu. W jakiś sposób pociągało mnie to. Uuuaa. Zdjął mi płaszcz, po czym szarpnięciem rozerwał koszulkę. Czemu nie pozbył się czapki? I tak jest niewygodna. Widocznie mu się podobała. Może za dużo myślę? Może powinienem skupić się na tej przyjemności? Albo powinienem zacząć się szarpać.
   Ale, cholera. O czym ja myślę? Powinienem mu strzelić w pysk i uciec. Ale to książę. Od kiedy to się dla mnie liczy? Dlaczego się nie bronię?
   Jest tyle pytań i tak mało odpowiedzi. Wiem tylko, co do niego czuję. Tak. Kocham tego rozkochanego w sobie księcia. Kocham tego egoistę. Oddam się temu sadyście.
   Tak, chcę tego!
    To chwila bólu. Mała, delikatna chwila. Nie chciałem używać iluzji. Nie w tym momencie. Nie w takim. Czując jego członek w swoim wnętrzu. Ah. To boli. Ale co miałem zrobić? Nie mogłem się powstrzymać przed jękiem, obejmując go delikatnie, położyłem dłonie na jego łopatkach. Przesunąłem po nich palcami, robiąc rany. Poczułem pod paznokciami krew. Ciepła. Przecież jego geniusz ujawnia się, gdy zostanie zraniony. Czyżbym skazał się na śmierć?
   On się uśmiechał. Zawsze się uśmiechał. Poruszał się szybko, sprawiając mi duży ból, a jego członek wsuwał się we mnie prawie do końca. To gorszy ból, niż te wszystkie noże. Ale w jakiś sposób sprawia mi przyjemność. Zazwyczaj unikałem bólu iluzjami. Może powinienem przestać? Nie, nie. Chcę żyć.
   Warto po prostu przychodzić tu. Bez powodu, niespodziewanie. Ruszał biodrami coraz mocniej. Ja tylko unosiłem wyżej biodra, rzeczywiście, byłem bierny.  Ale jemu to nie przeszkadzało. Widziałem ten uśmiech. Wciąż psychopatyczny, ale było w nim coś jeszcze. Odważyłem się, odsłoniłem jego oczy. Ten szaleńczy błysk, mieszany z ogromnym pożądaniem. Poczułem, jak pieką mnie policzki. Pocałował mnie. Tak delikatnie, z czułością. Jakby to nie był ten sam Bel. Ale po chwili znowu poczułem ból, wbił nóż w mój bok. Krew leciała. Tym razem nie miałem iluzji. Idiota. Mógł pomyśleć.
   Puściłem jego grzywkę i znów opadła na te genialne oczy. Objąłem go, drapiąc znowu jego plecy. To była chwila, ale jakże pamiętliwa. Ciepły płyn rozlał się w moim wnętrzu. Przez chwilę zastanawiało mnie, czy to krew lecąca z mojego boku, czy jednak to uczucie z dołu, jego sperma. Chyba to drugie. A bok? Boli. Usłyszałem jego głos.
- Fran?!
Ale potem już nic nie pamiętam. Pogrążyłem się w ciemności. Śniło mi się, że leżę na wielkim, białym łóżku, zupełnie nagi, otulony ciepłą pierzyną.
   Zaraz. To nie sen.
- Senpai? - Spytałem, po czym poczułem jak coś dużego wywołuje nacisk. Spojrzałem w jego stronę. Siedział przy mnie, popijając herbatę.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz, głupia żabo. Ushishishishishi.
- Strasz? Co się stało, Bel-senpai? - Spytałem spokojnie, spoglądając na niego.
 - Byłeś blady jak kartka papieru i nagle zemdlałeś. - Bel odłożył kubek i chwycił mój podbródek, unosząc. - To, że Cię nie znoszę, nie znaczy, ze chcę Cię stracić. - wpił się w moje usta. Z takim uczuciem, że miałem wrażenie, że to naprawdę miłość. A może nie wrażenie?
- Kocham Cię, Bel-Senpai.































~ A więc skupiłam się raczej na uczuciach Frana, aniżeli Belu, czy też w przypadku 'tych' momentów - seksie. Uznałam po prostu, że skoro Fran jest najbardziej tajemniczą postacią w Varii, koniecznie muszę skupić się na jego myślach i odczuciach. Dlatego w pierwszej osobie pisałam, starając się oddać jak najbardziej jego uczucia. Miało być w niektórych momentach dramatycznie, w niektórych chaotycznie. To nie ma być super literacki wywód, a opisanie uczuć chłopaka. Więc, mam nadzieję, że będzie dobrze - Dodajcie komentarz z waszymi opiniami, refleksjami. Byłabym wdzięczna. Dziękuję, że przemęczyliście się, czytając to. Na razie to będzie oneshot, może jak komuś się spodoba, kiedyś pojawi się 2 część. No i parę zdjęć. ~ 






środa, 25 lutego 2015

Wstęp.

Cześć. Jestem Shion. Będę pisać opowiadania... Yaoi. Nie będę pisać tylko o No.6, choć o tym wskazuje wygląd bloga. Nie. Będą to różne paringi. Nie chcę pisać półmetrowego wstępu. Chcę was tylko prosić, żebyście dawali czasami komentarze. Miło będzie, jakbyście się przedstawiali.